Płynąc do St. Martin (wyspa francuska, waluta euro), z planem uzupełnienia wody i zapasów, kilka godzin przed wpłynięciem okazało się, że płyniemy do St. Maarten (wyspa holenderska, waluta dolar). Czyli wszystko na tak zwanym ‚patencie’, w sumie jakoś mnie to nie przytłacza. Nawet i lepiej, że wpłyneliśmy do St. Maarten, poznałem fajnych ludzi, zwiedziłem kawałek wyspy. St. Martin i St. Maarten leżą na jednej wyspie, która jest podzielona. Jeśli by komuś się udało tam dotrzeć to z góry polecam koczowanie w St. Maarten, mnóstwo turystów, jest gdzie postawić namiot. Czy łapanie tam jachtostopa jest możliwe? Myślę, że idzie coś złapać zwłaszcza, że jest mnóstwo małych jednostek. Są tam 2 mariny jedna przy plaży, druga nieopodal lotniska i plaży na, której leżąc możesz oglądać samoloty od spodu. Przy tej drugiej, możesz próbować złapać się na wielkie jachty, gdzie możesz pracować; dużo amerykańskich i australijskich łodzi. Znaleźć tam również możesz mniejsze jachty; miałem wrażenie, że ta marina jest dla bardzo bardzo i to bardzo bogatych.
Wrócę jeszcze na chwilę do poranku. Nie ma czegoś takiego, że kapitan budzi i mówi: „Słuchajcie będziemy wypływać.” Bez słowa odpala silnik i rusza. Laczi podjarany faktem, iż wczorajszego dnia (18.01.2015) udało się wpłynąć do mariny, zatankować wodę i podłączyć energię za free. Suma summarum, nie znam się na procedurach jakie obowiązują przy żelowaniu; na myśli mam papirologię. Dnia ówczesnego było powiedziane, że wypływamy o 7:30, a wypłynęliśmy o 9:00. Z uwagi, że 18.01 była to niedziela, zaś sklepy otwarte były krócej, przez co nie zdążyliśmy nic kupić. Kapitan zdecydował, że przenocujemy i jutro pójdziemy na zakupu. Okazało się, że po nocy coś mu się odmieniło i płyniemy na zakupy na St. Martin (francuska wyspa, tańsze piwo, co przesądza wszystko).
Niespełna 20 minut od wypłynięcia z mariny podpływa wodna policja z 5 osobową umundurowaną załogą. Wychyla się ich kierownik zadaje podstawowe pytania kapitanowi. Po 5 minutach konwersacji, prosi o pozwolenie wejścia na pokład; otrzymuje zgodę, wchodzą 3 osoby. Zaczyna się multum pytań: Skąd?, Po co?, Kto jest kim? Czy jesteśmy rodziną? Paszporty poszły w ruch, spisują protokół. Przesłuchanie trwa. Rozmowa była nieco utrudniona, gdyż kapitan nie rozumiał praktycznie nic. Z pomocą przyszedł Mateusz kolejny członek złogi. Ja od czasu do czasu pomagałem. Jednak uznałem, że lepiej stać cicho na uboczu.
Policjant: Proszę przynieść dokumenty łodzi.
Kapitan: Proszę (podaje stos dokumentów).
Policjant: Proszę pokazać dokument z ostatniego portu (Clear in, czyli coś w stylu check in i check out. Kapitan żeby zaoszczędzić na żadnej z wysp tego nie robił. W sumie jest to ostre ściąganie hajsu tylko za to, że wejdziesz do biura i powiesz, że przypłynąłeś. Na St. Martin zapłacił 5 euro za 1 osobę + 25 euro za łódź, czyli 45 euro tylko za zgłoszenie, że przypłynął.
Policjant: Czemu tego nie ma..?
Kapitan: Że nie wiedział etc. (a widział, chciał zaoszczędzić).
Policjant: To Pana łódź?
Kapitan: Nie, transportuję ją tylko.
Policjant: <Bania rozwalona. Nie mają ani potwierdzeń, że byli na innych wyspach, czyli jak duchy mknął do przodu. To jeszcze ta łódź nie jest jego… O co chodzi?>
Policjant przewraca papiery i złapał za paszporty. Patrzy i niedowierza. Pyta: Wy jesteście z Węgier (kapitan i jego żona). Kim są Ci dwaj?
Kapitan z naszą pomocą: Są to podróżnicy (Hitchhikersi) z Europy. Dokładnie Polacy, których w Las Palmas (na Gran Canarii) wziąłem na pokład w zamian za pomoc przy malowaniu, naprawach i sprzątaniu.
Policjant: To Pana znajomi, rodzina? Bo nie rozumiem?
Kapitan: Nie znam ich, to nieznajomi mi Polacy, których wcześniej nie znałem. Poznałem ich kiedy szukali jachtu żeby przedostać się przez Atlantyk.
Policjant: Nie znał ich Pan i wziął na pokład? Nie rozumiem.. jak można wziąć kogoś kogo się nie zna? Przecież mogli Panu i Pana żonie zrobić krzywdę.
Żona Kapitana: eng. „To dobrzy ludzie. To przecież Polacy. Nic złego nie zrobią.”
Policjant widać, że zaintrygowany jak nigdy. Drugi siedzi pisze protokół, aż dym leci z długopisu. Łódź nie jest kapitana, dokumentów check in i check out nie ma, na pokładzie transportuje 2 młodych chłopaków których nie zna.
Policjant: Czy mój człowiek może wejść pod pokład?
Kapitan: Tak proszę. (Poszedłem oprowadzić gościa). Oczywiście oprócz jedzenia i ubrań nic nie znaleźli.
Odpłynęli, my zaś z ciągłym zaskoczeniem, a zarazem uśmiechem na twarzach kontynuowaliśmy żeglugę na francuską część wyspy. Kapitan nawet otworzył browara, na cześć, że wszystko poszło bez problemów. Ja zaś zszedłem na dół ogarnąć swoje ubrania i inne rzeczy. Po 30 minutach słyszę jak krzyczy Mateusz (Polak który jest na pokładzie): „TOMEK, TOMEK, TOMEK…”.
Pomyślałem: „O co chodzi, krzyczy jak by mu zabierali ostatnią kanapkę z pasztetem”. Wychodzę na górny pokład, a tam kumple z policji raz jeszcze zawitali.
Policjant: „Musicie płynąć za nami, gdyż nasz przełożony chce z Wami porozmawiać”.
Płyniemy wiec do ich siedziby, parkujemy łódź i prowadzą nas na przesłuchanie. Zabrałem ze sobą torbę z dokumentami i elektroniką jaką miałem. Dochodzimy, miejscem przesłuchania okazał się tył budynku, gdzie stały dwie, wymontowane tylne kanapy z samochodu osobowego, kilka stolików na wzór tych z kawiarenek czy barów. Miejscówkę mógłbym porównać do takiej kanciapy na papierosa.
Momentami czułem się jak bym ‚kropnął’ z piątkę ludzi i miał na sumieniu napad na bank. Przychodzi przełożony, na ramieniu gwiazdka i dwie belki; czy to wysoko postawiony człek? Nie wiem, jednak wydawał się przyjemnym rozmówcą. Kolejny worek pytań, powtarzanych kilkakrotnie. Oprócz człowieka który z nami rozmawiał, był jakiś drugi oficer i z 8 innych osób, momentami może i jeszcze więcej, które to stały niczym plotkary przed blokiem, chcące usłyszeć jakiegoś newsa, którego przekręciłyby 100x i wyszła by dobra historia.
Tu już pseudo przesłuchanie nabrało charakteru spersonalizowanego. Każdego z osobna próbowano podpytać o wszystko. Pytania do mnie: Jak masz na imię?, Czy masz rodzeństwo?, Czemu podróżujesz?, Skąd na to masz pieniądze?, Gdzie śpisz?, Co jesz?, Czemu płyniesz z Węgrami jachtem?, Czemu akurat z nimi, jak ich nie znasz?, Jak się komunikujecie, przecież oni nie mówią po angielsku?, Jakie szkoły skończyłeś?, Co robisz w Polsce?, Co zamierzasz robić po powrocie?, Ile czasu chcesz podróżować?, Gdzie pojedziesz, Am. Południowa, Meksyk czy Północna?, A co jeśli zabraknie Ci pieniędzy?, Co robi Twoja siostra?… Kilka pytań odnośnie autostopa i podróżowania.
Pomiędzy przesłuchaniem całej załogi, które w sumie myślałem, że trwało 3h, a trwało 6h. Nasza łódź została wywrócona do góry nogami. Ściągnięto również psa, aby przeszukał pokład. Zrobili bajzel niesamowity. Chyba myśleli, że przewozimy jakiś koks, sam nie wiem. Znaleźli gumę guar (naturalny zagęszczacz do robienia baniek). Uznali to za kokainę do momentu, aż przyjechała jakas osoba, która stwierdziła, że to jednak nie 0,5kg koksu.
Nikt nie przeprosił kapitana za niepotrzebne zawracanie gitary. W momencie kiedy już siedzieliśmy tam ponad 3h, mówię do tego oficera eng. „Przepraszam, jednak owa sytuacja jest dla mnie męcząca, a co za tym idzie zrobiłem się bardzo głodny. Czy mogę pójść na łódź i wziąć coś do jedzenia?”. Wszyscy którzy tam stali, skierowali wzrok na moją głodną osobę z niedowierzaniem. Kurcze.. pomyślałem: „Nie będę siedział w tym cyrku na głodnego”. W towarzystwie 2 policjantów, udałem się po jadło. Czułem się jak w kinie siedząc na zdemontowanych fotelach z auta osobowego, na tyłach budynku zajadając nektarynki i suchary. Z mojej perspektywy wyglądało to na szopkę jakiej nigdy dotąd nie było mi dane oglądać. Swoją rozmowę ograniczyłem jedynie do odpowiedzi na pytania.
Pod koniec zapytałem tego policjanta, który prowadził przesłuchanie: „Po co kilkukrotne pytali o to samo?” On na to zaś: „Nigdy nie mieliśmy takiej sytuacji. Kapitan Węgier bez papierów świadczących, o tym gdzie był wcześniej, w jakich portach, z łodzią która nie jest jego. Jego żona jak i on nie mówią po angielsku, a na dodatek 2 autostopowiczy z Polski, których nie znają.”
Pod koniec wydawać by się mogło, że wszystko wyjaśnione i spoko. Przeszukali mnie od góry do dołu, kieszenie, torba, wszystko. Nawet sprawdzali zdjęcia w aparacie i telefonie. Policjant poprosił o listę załogi, a tam zamiast 4 osób widnieje 5, w tym jedna skreślona. I kolejna masa pytań. Kim jest Poul.. Anglik? Czemu go nie ma? Czemu skreślony?
W sumie historia prosta, to właśnie Poul miał płynąć, a nie ja. Jednak on dotarłszy tylko na Gran Canarię popłyną promem na Teneryfę, zostawiając odpowiedź typu: „Popłynę, ale sam nie wiem na pewno”. Kiedy dotarłem do Las Palmas i zacząłem szukać łodzi, szybko okazało się, że Polak Mateusz, którego znam ma łódź i jest w porcie. Fakt, że kapitan potrzebował pomocy przy łodzi, dał mi możliwość dołączenia do załogi, w przeprawie przez Atlantyk. Paul zwlekał z odpowiedzią, aż do ostatniego dnia przed wypłynięciem, kiedy to przyjechał, nie mając pieniędzy na jedzenie. Kapitan był niesamowicie zaskoczony, jednak pozwolił mu płynąć. On zaś dnia następnego zrozumiał, swoją sytuację. Spakował się i opuścił pokład.
Historia z policją, okazała się przestrogą dla naszego węgierskiego prolidera w odniesieniu do check in/out w portach. Dla mnie zabawne doświadczenie, a dla funkcjonariuszy lekcja, że Polscy odkrywcy dotrą wszędzie nawet na drugi kontynent przy użyciu chociażby autostopa, jeśli zajdzie taka potrzeba. Zatem policja została doedukowana na temat autostopa i podróżowania.
Szlaki przetarte! Droga wolna!