Środa – wstaję około 8:00, ogarniam wszystkie rzeczy i zgodnie z planem zbieram się o 13:17 na autobus miejski w Siemiatyczach, który ma mnie wywieźć na wylotówkę w kierunku Warszawy. Na przystanek zlokalizowany na ulicy Wysokiej podjechała Pani Danusia swoim nieposkromionym autobusem numer 2. Na pytanie:
Pani Danusiu! Jedzie Pani pod Kmicic na wylotówkę?
Otrzymuję szybką odpowiedź:
Ojej, nie! Skręcać będę wcześniej. Ten, co jedzie na wylotówkę pojechał 15 minut wcześniej… Wsiadaj to podrzucę chociaż kawałek.
Ach to moje planowanie, zawsze napotyka jakieś problemy. Na wylotówkę nie dotarłem, jednak postanowiłem łapać jeszcze w mieście, tudzież nie tracić cennego czasu.
Stoję sobie i myślę, że mogłem zadzwonić do Roberta, który zajmuje się ubezpieczeniami – podpytać o kilka nurtujących mnie kwestii. Dosłownie po 10 minutach zatrzymuje się Robert i oznajmia, że jedzie do Łosic. Istne szaleństwo – pomyślałem.
Dojeżdżamy na miejsce w mgnieniu oka. Nie zdążyłem wsiąść, a już musiałem wysiadać. Jakieś nieporozumienie, jednak tak bywa kiedy ma się obok pozytywnego rozmówcę. Wysiadam i niespełna po 5 minutach zatrzymuje się wysoko postawiony pracownik, który buduje nowy blok w Siemiatyczach. Żeby było jeszcze śmieszniej tenże blok stoi jakieś 300 metrów od mojego rodzinnego bloku. To już przesada – pomyślałem.
Jadę do tej Warszawy jak jakiś opętany. Nie wiem, czy pendolino szybciej by dojechało, niżeli tego dnia – ja stopem. W końcu trafiam na przystanek za Siedlcami skąd zabiera mnie cichociemny ziomek imający się wykończeniówką. Na początku troszkę burkliwy, jednak po 5 minutach zaczęliśmy debatę o źródłach energii odnawialnej. Rozkręcił się jak nikt inny. Kiedy dotarliśmy do źródeł pochodzenia – rozbitych na czynniki pierwsze i rynku chińskiego myślałem, że jestem na jakieś konferencji proekologicznej. Tak się z gościem zagadałem, że nie wiadomo kiedy wjechaliśmy do miasta o nazwie Mińsk Mazowiecki. I klops, jednym słowem.
Szybko poprosiłem, żeby przystanął na wlotówce, tak tak… na wlotówce, a nie na wylotówce. Trasa i tak przecina całe miasto to w sumie bez różnicy – pomyślałem. Stoję, macham i nic. Mija 10 minut, 20 minut, w końcu skoczyłem do sklepu po batona i karton na którym czarnym markerem i dużymi literami napisałem: WARSZAWA.
Kontynuuję łapanie i po 5 minutach zatrzymuje się starszy koleś lat może z 60. Na twarzy było widać postępujący czas. Zmarszczka na zmarszczce, a na czubku głowy kłębek siwych włosów. Starszy pan pewnym głosem na zapytanie:
Dzień dobry! jedzie Pan do Warszawy i czy mogę się zabrać?
Odpowiedział z uśmiechniętymi oczyma:
No tak, pewnie, wsiadaj!
Na fotelu pasażera siedział niewielki piesek, cały biały. Pomylił mnie chyba z czupaczupsem, gdyż zaczął lizać moje ręce jak oszalały. Kierowca przesadził małego pasażera na tył i wtedy dostrzegłem jeszcze drugiego psiaka. Jednak ten ciemny był już bardziej spokojny. Obydwa powąchały mnie i zostałem zaakceptowany przez nowych zwierzęcych koleszków.
Jedziemy z Panem Adamem i rozprawiamy na różne tematy. Raz o rodzinie, raz o synach, raz o polityce, raz o PIS, raz o religii, raz o sytuacji gospodarczej w Polsce, aż w końcu wchodzi temat pracy.
Początkowo Pan Adam powspominał jak to żyło się 30 lat wstecz – zakłady pracy, etc. Jak się okazało związki zawodowe to nie były ugrupowania walczące za sprawę pracowników. Ten kto dostał ze związkowców w łapę pod stołem to siedział cicho jak mysz – powiada z lekkim poirytowaniem kierowca.
Kontynuując temat zeszło na to, że kiedyś zakłady pracy dawały nieco większość stabilność i ludzie mieli pewność zatrudnienia po skończeniu np. technikum, czy studiów. Pan Adam niczym filozof zaczął zagłębiać się w odmęty swojej pamięci, aż w końcu wypalił:
A Ty młody człowieku jak myślisz, jaki mam najdłuższy staż pracy w jednej firmie?
Popatrzyłem na gościa za kierownicą wzrokiem analityka i zacząłem strzelać liczbami:
Ja: Myślę, że 8!
Pan Adam: Nie! (Uśmiech)
Ja: Nie? To 10?
Pan Adam: Nie.
Ja: 16?
Pan Adam: Nie.
Ja: 20 lat! Napewno!
Pan Adam: Nie!
Ja: Więcej?
Pan Adam: Tak!
To “tak” na pytanie, czy więcej niż 20 lat nieco mnie zbiło z tropu. Mówi, że więcej niż 20 lat w jednym miejscu pracy. Szaleniec… no nic próbuję dalej – pomyślałem.
Ja: Hmm… 25 lat? Jednak wie Pan, że to już pokaźna liczba!
Pan Adam: Wiem, jednak wciąż nie trafiłeś!
Ja: Żartuje Pan! 30?
Pan Adam: Więcej…
Ja: Nie wierzę! 35? Trafiony, zatopiony?
Pan Adam: Nie! Próbuj!
Ja: CZTERDZIEŚCIIIIII?
Pan Adam: No tu już się zagalopowałeś. Najdłużej w jednym miejscu pracowałem 38 lat i 4 miesiące, aż do zawału, który miałem 5 miesięcy temu.
Nie mogłem w to uwierzyć. Prawdziwy Warszawiak z krwi i kości, którego ojciec, jak i ojca ojciec urodzili się i mieszkali w stolicy. 38 lat i 4 miesiące – powtarzałem raz na głos, raz w swojej głowie.
Pan Adam odrazu po szkole poszedł do pracy w Zarządzie Transportu Miejskiego w Warszawie na kierowcę autobusu miejskiego. Swoją pracę kochał i wykonywał z pasją do czasu załamania się zdrowia. Nie zmieniał pracy twierdząc, że bez sensu było skakać z kwiatka na kwiatek w tamtych czasach. Tak jak zaczął, tak i skończył.
Po tak długim stażu pracy Pan Adam ma darmowe przejazdy po Warszawie. Z mojego punktu widzenia powinien mieć na cały kraj za tak oddaną pracę. Ile znasz osób z takim stażem? Ja żadnej do wczoraj… Nie omieszkałem stwierdzić prosto w twarz swojemu nietypowemu kierowcy:
Panie Adamie, Pan wie, że Pana twarz powinna reklamować MZK (dzisiejsze MZA) Warszawa! Jest Pan gościem, który odwalił kawał świetnej roboty przez 38 lat i 4 miesiące! Powinien Pan dostać medal!
Starszy siwy człowiek, okazał się skromnym obywatelem, który możliwe, że kiedyś wiózł i Ciebie miejskim autobusem po stolicy. Kontynuując rozmowę Pan Adam się otworzył i rzekł:
Życie nie jest takie proste… Ponad 38 lat pracowałem, obserwowałem zmiany zachodzące w Warszawie. Rozwijała się dosłownie na moich oczach, a dziś po tylu latach nawet odebrali prawo darmowych przejazdów dla mojej kochanej współmałżonki. Gdzie wcześniej współmałżonkowie i dzieci miały darmowe przejazdy z tytułu, że byłem pracownikiem MZK (dzisiejsze MZA). Gdzie ta otwartość kraju na obywatela… przecież to niewiele…
Bumm… zrobiło mi się przykro. Spojrzałem na tego siwego, uśmiechniętego Pana i serce mnie zabolało. Nie chcę nikogo oceniać, jedna jeśli takie sytuacje są notoryczne w kraju to jak obywatel ma szanować władze?
Trasa od Mińska do Warszawy zleciała bardzo szybko. Kiedy wjechaliśmy do stolicy Pan Adam oznajmił, że zaraz skręca, a mi będzie najlepiej wysiąść na pętli tramwajowej, jeśli chcę się dostać do centrum. Podjechaliśmy na przystanek, auto się zatrzymało, a Pan Adam niekontrolowanie podniósł prawą rękę i pokierował w stronę świateł awaryjnych. Po chwili ocknął się i z uśmiechem stwierdził.
Hahahahah…. chciałem Ci otworzyć drzwi przyciskiem jak w autobusie…
Uśmiechnął się i odjechał…
komentarze: 1
Czasami te najbliższe podróże dają najwięcej.